sobota, 30 maja 2009

Jazda w deszczu

Dzisiaj po wczorajszym przeuroczym ognisku na mojej działce (oczywiście w towarzystwie motocyklistów), postanowiłam pojechać kawałek z kolegą w stronę Warszawy. Kilkanaście kilometrów za Wólką, zaczęło kropić, a Wolkan zjechał na pobocze i oznajmił, że musi założyć kombi przeciwdeszczowe. Ja nie do końca świadoma sytuacji postanowiłam zaczekać i jechać dalej. Wtedy zapytał czy na pewno chcę jechać dalej i wskazał czarną ścianę deszczu przed nami. Na takie warunki byłam zupełnie nieprzygotowana, więc pożegnałam się i zawróciłam. Niestety, wbrew moim oczekiwaniom deszcz szybko mnie dogonił i wróciłam kompletnie przemoczona. Kurtka, spodnie, rękawiczki... Sucha były jedynie głowa i skarpetki. Kurtka (OJ Desert) posiada co prawda membranę przeciwdeszczową i podpinkę ocieplającą na chłodniejsze dni, ale... obie wypięłam, bo dwa dni wcześniej jeździłam po Wawie w niemiłosiernym skwarze, do tego stopnia, że musiałam odpiąć rękawy. Wniosek - bez membrany, a już na pewno bez kondomiku (który został przy drzwiach...) nie ruszam się z domu - zwłaszcza, kiedy zapowiadają deszcze.
No dobra, na kurtkę i spodnie mogę założyć kondomik, a co z rękawiczkami? Woreczki foliowe? Może to jest myśl.
Oby w trasie do Rumunii za często nie padało.

Brak komentarzy: